poniedziałek, 10 grudnia 2012

Rozdział 5 - Many Joys


Następnego dnia obudził mnie dźwięk wiadomości która przyszła na mój telefon. Przetarłam oczy i zauważyłam że loczek jeszcze śpi więc delikatnie odsunęłam się od niego i wstałam. Wiadomość przysłała Paulina.
‘Poradzisz sobie jeszcze beze mnie? Oczywiście że tak. Będę trochę później, albo w nocy, musiałam pojechać do Walii załatwić coś dla firmy. Nie roznieś mi domu:*’
Odpowiedziałam jej.
‘Jasne że sobie poradzę. Uprzedź mnie kiedy przyjedziesz. Spróbuje nie roznieść, ale nie obiecuję:*’
Odłożyłam telefon na komodę i udałam się do pokoju dziecięcego. Maluszki jeszcze spały więc poszłam do kuchni przygotować coś do jedzenia. Postawiłam na naleśniki. Gdy już sterta naleśników była gotowa. Machnęłam talerzem przed nosem loczka tak aby poczuł ich zapach. Momentalnie się obudził.
- Ja nie wiedziałem że od razu po śnie czekają mnie takie pyszności – uśmiechnął się cwaniacko
- No widzisz, to taka rekompensata i podziękowanie za wysłuchanie mnie i towarzyszenie mi podczas burzy. – ładnie się uśmiechnęłam i podążyłam do stołu, a on za mną
Po śniadaniu przygotowałam coś dla dzieci i poszłam po nie. Wraz z Harrym nakarmiliśmy szkraby i usadowiliśmy w pokoju dziecięcym.
- Wiesz co, bardzo ci dziękuję za wysłuchanie mnie. Potrzebowałam takiej rozmowy, dzięki tobie poczułam się lepiej. – uśmiechnęłam się do loczka i on to odwzajemnił.
- Od dzisiaj zawsze możesz na mnie liczyć, pamiętaj możesz mi wszystko powiedzieć i ja zawsze cię wysłucham. Dzwoń nawet z głupotami o każdej porze dnia i nocy. – uśmiechnął się i przytulił mnie.
- Dobrze, ty też dzwoń o każdej porze i mów mi wszystko. – odwzajemniłam jego gest
- To co teraz robimy? – zapytał loczek
- No nwm. Lodówka świeci pustkami więc przydałoby się pójść na zakupy – oznajmiłam
- No to na co czekamy? Ty idź się ubierz a ja ubiorę dzieci i przygotuję do wyjścia
Jak powiedział tak zrobiłam. Pobiegłam na górę i przerzucając ubrania w garderobie wreszcie coś znalazłam. Jak rzadko, choć od mojego przyjazdu tak było codziennie, w Londynie kwitło lato. Promienie słoneczne ogrzewały każdy zakątek miasta. Jak najszybciej zbiegłam na dół gdzie stał już gotowy Harry. Jednak umiał on się zająć dziećmi. Wsadziłam Olę do wózka, a Bartka za rękę prowadził Harry. Szliśmy powolnym tempem gdyż inaczej Bartuś by nie nadążał. Promienie słoneczne ogrzewały nasze twarze. Po dziesięciominutowej wędrówce dotarliśmy do sklepu. Był on dość duży, ale na szczęście Harry znał go doskonale. Wybieraliśmy masę produktów przy tym świetnie się bawiąc. Dzieciaki siedziały w wózku na zakupy i śmiały się z nas. W szczególności gdy loczek zaczął je rozbawiać nakładając na głowę meksykański kapelusz.
Odchodząc od kasy cali załadowani udaliśmy się tą samą drogą do domu. Miałam wrażenie że ktoś ciągle nas śledzi, ale to mogło być tylko takie moje głupie wrażenie. Gdy zbliżaliśmy się do domu usłyszałam dźwięk przychodzącego sms’a i spojrzałam na ekran mojego telefonu.
‘Mam nadzieję że mnie jeszcze pamiętasz :) Masz chęć się spotkać?’
Odczytując tą wiadomość nie wiem dlaczego ale uśmiechnęłam do ekranu. Momentalnie Harry to zauważył i poruszał znacząco brwiami.
- Kto taki sprawia, że na twojej twarzy widnieje uśmiech? – uśmiechnął się głupkowato
- Widzisz, zapomniałam ci powiedzieć. To Micky, poznałam go 1 dnia kiedy tu przyjechałam. Pomógł mi nie zgubić się tutaj i nic więcej. – udzieliłam wyczerpującej odpowiedzi oczekując reakcji loczka.
-Na pewno? Bo wiesz.. mi możesz wszystko powiedzieć. – nie przestawał mnie męczyć
-Tak wiem że mogę i to na pewno wszystko na ten temat. – odpowiedziałam poczym słodko się uśmiechnęłam, a on to odwzajemnił.
Wchodząc do domu chłopak pomógł mi z dziećmi i zakupami. Rozpakowywanie nie potrwało długo, ale nie zabrakło też śmiechu. Przerwę między istną komedią zrobił telefon Harrego.
- Halo? – wypowiedział zaciągając się jeszcze ze śmiechu
- Jezu, Harry jak ja się martwiłem o ciebie, nie ma cię już od jakichś 24h a ja tu od zmysłów odchodzę, miałeś tylko pójść popilnować dzieci, a nie robić nie wiadomo co?! Harry i z czego ty się tak śmiejesz?! – przez telefon wykrzyczał jednym ciągiem jak się później dowiedziałam Louis.
- Nie trzeba było się tak martwić, przecież nie mam 10 lat. No fakt dzieci jak pilnowałem tak pilnuje, a że jakoś się przeciągnęło to nie moja wina. A propo śmiania się to między innymi ty jesteś jego powodem idioto. Zachowujesz się jak moja matka. – odpowiadając na pytania, dalej wydawał z siebie dźwięki chichotu.
- No dobrze może i masz racje, jesteś już dorosły. – przyznał mu rację Lou
- No właśnie, nareszcie to zrozumiałeś..?
- Oj tam.. Może chociaż jaśnie książę powiedzieć o której wróci? Hm..? – wydukał Lou
- No nie wiem o której mnie stąd wypuszczą. – zaśmiał się do słuchawki i poruszał brwiami patrząc na mnie.
- Oj z tobą widzę dzisiaj nie da się rozmawiać. Jak spoważniejesz to zadzwoń. Czyli trochę sobie poczekam – rzucił Lou żartem
- Cześć mamo
- Pa lalusiu!
Ich rozmowa tak mnie bawiła że nie mogła się ogarnąć, leżałam na podłodze i zwijałam się ze się ze śmiechu. Harry widząc co robię patrzył się na mnie jak na wariatkę, ale po chwili dołączył do mnie. Zaczęliśmy się łaskotać zapominając o bożym świecie.
- Nie… Harry… Proszę…. Już nie mogę… przestań – jąkałam się ze śmiechu, już nie miałam siły śmiać się. Po dość długich prośbach przestał.

2 komentarze:

Dziękuję:*